Spokojne i ciche dzisiaj Two Guns – miasto duch, leżące nad Canyon Diablo, kojarzy się z powodu swojej nazwy dość krwawo. I wiecie co? Słusznie. Miasta duchy często miały burzliwą i fascynującą historię, która często popada w zapomnienie. Choć nie zawsze wyłącznie z powodu tej historii warto je odwiedzać.
NA WSCHÓD OD FLAGSTAFF
Kolejny dzień naszej amerykańskiej wyprawy przeznaczyliśmy na wycieczkę na wschód od naszej bazy wypadowej we Flagstaff. Wyjeżdżając w taką trasę z samego rana można spokojnie wrócić do miasteczka na kolację. A potem, jeśli ktoś jeszcze będzie chciał – tak jak my wybrać się jeszcze na nocny wypad.
Nasz dzień zaplanowaliśmy tak by odwiedzić dwa miasteczka duchy, krater po uderzeniu meteorytu i malowniczy Petrified Forest National Park, ale po kolei – dziś tylko o ghost towns.
TWIN ARROW – MARKETINGOWY POMYSŁ
Wyjeżdżając z Flagstaff już po pół godzinie pierwszy postój w miejscu zwanym Twin Arrows. Ta miejscówka, a właściwie jej historia to niezły case dla osób zajmujących się marketingiem.
W późnych latach 40-tych XX wieku przy wytyczonej w tym miejscu Route 66 powstał biznes pod nazwą Canyon Padre Trading Post. Szło naprawdę słabo, zarówno sklep jak i restauracja miały niewielu klientów.
Wtedy, nieco pod wpływem sukcesu niedalekiego Two Guns właściciele postanowili zmienić nazwę na Twin Arrows Trading Post. Utworzyli stację serwisową a przed zjazdem na stację w ziemię “zostały wbite” dwie, niemal 8-metrowe wielkie strzały.
Niby niewielka różnica, ale od tego czasu interes zaczął się kręcić. I zapewne trwałoby to po dziś dzień, gdyby po kilkudziesięciu latach obok poczciwej Route 66 nie wybudowano autostrady.
Jak wiele podobnych miejsc także Twin Arrows przestało być potrzebne, podupadało coraz bardziej, aż w końcu stacja została zamknięta. Dzisiaj z autostrady ciągle jeszcze widać dwie ogromne strzały, które przyciągają turystów.
Oczywiście my też nie mogliśmy sobie podarować zatrzymania się w Twin Arrows. Miejsce wygląda ciekawie, w tej chwili ciągle widać jeszcze zabudowania stacji benzynowej. W kilku miejscach z ziemi wystają kikuty częściowo rozebranych dystrybutorów.
Szukając jakichkolwiek śladów świadczących o tym kiedy Twin Arrows jeszcze działało, właśnie na dystrybutorach znalazłem datę legalizacji pochodzącą z 1987 roku.
Na zakolu nieczynnego zjazdu co jakiś czas pojawiają się samochody turystów, którzy po zrobieniu sobie kilku zdjęć przy strzałach jadą dalej.
Mam tylko nadzieję, że po przeczytaniu tej historii nie zaczną powstawać u nas stacje benzynowe typu Dwie Sztachety czy Bliźniacze Siekierki 😉
TWO GUNS – MIEJSCE KRWAWYCH HISTORII
Kontynuując jazdę na wschód, kilkanaście minut dalej znajduje się właśnie wspomniane Two Guns. Od Twin Arrows różni się znacznie bogatszą historią oraz wielkością. Ale po kolei…
Najstarsze znalezione ślady aktywności Indian na tych terenach są datowane nawet na XI wiek. I to właśnie z Indianami wiąże się najbardziej krwawa historia.
Plemiona indian walczyły ze sobą z równą zaciętością jak państwa europejskie, choć być może na nieco mniejszą skalę. W stanie wojny były między sobą dwa wielkie, graniczące ze sobą plemiona: Apacze i Navajo.
W XIX wieku osady Navajo były przez wiele lat najeżdżane przez Apaczów, którzy mordowali mieszkańców, a zrabowane dobra wywozili ze sobą na południe. Navajo wielokrotnie próbowali wyśledzić szlak, którym uciekali grabieżcy, ale zawsze ich tropy ginęły w okolicach Kanionu Diablo.
Tak było aż do roku 1878, kiedy to banda Apaczów napadając na jedną z wiosek zabrała ze sobą nie tylko zrabowane dobra, ale porwała 3 Indianki z plemienia Navajo. Mniej więcej w tym samym czasie napadając na inną wioskę najeźdźcy pozostawili przypadkiem jedną żywą osobę, która rozpoznała ich przywódcę – Crooked Jaw. Ów Indianin miał ponoć wyjątkowo niesymetryczną twarz więc bez trudu można było go rozpoznać.
Lokalni wodzowie Navajo rozesłali skautów w kierunku, w którym mogli udać się rabusie. Jedna z par skautów zupełnie przypadkiem, czołgając się przy krawędzi Kanionu Diablo trafiła na buchające ze skalnej szczeliny gorące powietrze. Okazało się, że pod naturalnym skalnym mostem prowadzącym nad kanionem jest jaskinia, w której ukrywa się banda Apaczów plądrująca pobliskie wioski.
Kryjówka była niemal perfekcyjna, bo wielkość jaskini pozwalała na wprowadzenie tam także koni. Dzięki temu z zewnątrz nie było widać niemal żadnych oznak aktywności bandy.
APACHE DEATH CAVE
Zwiadowcy wrócili jak najszybciej do swoich plemion i sprowadzili na miejsce oddział wojowników Navajo, który otoczył wyjście z jaskini. Jednak atak na jaskinię był problematyczny, atakujący ponieśliby bardzo duże straty, albo wręcz atak by się zupełnie nie powiódł.
Zatem Navajo postanowili rozprawić się z bandą sposobem. Po zlikwidowaniu dwóch strażników przed wejściem zaczęli zrzucać tam nazbierany w okolicy chrust i suche zarośla, które potem zostały podpalone. Jaskinia zaczęła się napełniać dymem.
Apaczom początkowo udało się za pomocą wody jaką zgromadzili w jaskini ugasić płonące u wejścia zarośla. Jednak o wydostaniu się na zewnątrz nie było mowy, każdy kto próbował dostawał się pod ostrzał wojowników Navajo. Oblężeni podjęli jeszcze próbę negocjacji, ale gdy okazało się, że wcześniej zabili trzy pojmane Indianki, negocjacje zostały zerwane. Ich los także był już przesądzony. Oblegający jaskinię znów podpalili zarośla i chrust, zadymienie wewnątrz było już tak duże, że ze szczelin skalnych wokół jaskini wydobywał się dym.
Po tym jak ogień wygasł, skały były tak gorące, że Navajo musieli odczekać kolejny dzień by podjąć próbę wejścia do środka. Gdy w końcu weszli znaleźli ciała całej bandy. Apacze broniąc się przed dymem próbowali gasić ogień krwią swoich koni. Ich ciałami próbowali też zatkać wejścia do mniejszych wnęk w jaskini by obronić się przed gorącem i dymem. Nie udało się. Wszyscy członkowie bandy – 42 Apaczów – zginęło. Od tego czasu Apacze zaprzestali już najeżdżać Navajo na pograniczu.
Dla tych, którzy są ciekawi tego miejsca, jaskinia częściowo istnieje do dzisiaj. Można ją znaleźć na obrzeżach Two Guns. Nam osobiście wystarczyła sama historia jak z krwawego westernu, odpuściliśmy sobie oglądanie wnętrza.
CANYON DIABLO, BILLY THE KID I UKRYTY SKARB
Okolica Two Guns miała burzliwą historię nie tylko z powodu Indian. Pobliskie miasteczko Canyon Diablo, w czasach gdy budowano linię kolejową słynęło z morderstw i rozbojów. Główna ulica tego miasteczka nazywała się Hell Street, stało wzdłuż niej 14 saloonów ( w tym o tak wyszukanych nazwach jak “the Last Drink” czy “Road To Ruin”), 4 burdele i 2 sale taneczne.
Przestępczość była tak duża, że przedsiębiorcy i handlarze postanowili zatrudnić szeryfa. Pierwszy, który podjął się tego zadania założył odznakę koło 3 po południu, a o 8 wieczorem miał już pochówek. Kolejni stróże prawa podzielali jego los, choć już nie w takim tempie.
Jeden z szeryfów, były kaznodzieja, zanim wyzionął ducha po 30 dniach był ponoć tak skuteczny, że każdego dnia zabijał jednego przestępcę. A ilość postrzelonych przez niego złoczyńców przekroczyła możliwości szpitala kolejowego w pobliskim Winslow, który zaprzestał przyjmować kolejnych rannych.
W okolicach Canyon Diablo zimowała też ponoć banda Billy the Kida, choć pewnie nie ona jedna. Na porządku dziennym w okolicy były napady na dyliżanse i pociągi przemierzające ten kraj bezprawia. Jeden z takich napadów zakończył się ponoć tym, że rabusie zostali szybko złapani, ale już bez łupu, który być może ciągle czeka w jednej z jaskiń na odnalezienie.
Niestety do dziś z miasteczka Canyon Diablo pozostały smętne resztki, nieodróżniające tych szczątków zabudowań od setek podobnych w całych Stanach.
ROUTE 66, ZOO I KRWAWE ROZLICZENIA
Jednak te wszystkie krwawe historie dziejące się wokół nie miały nic wspólnego z nazwą Two Guns. Podobnie jak w przypadku Twin Arrows, nazwa tego miejsca została wymyślona w celach marketingowych. Wymyślił ją najprawdopodobniej niejaki Harry E. Miller.
Po zbudowaniu przeprawy drogowej przez Canyon Diablo, w pobliżu późniejszego Two Guns powstał Trading Post. Wtedy to miejsce nazywało się Canyon Lodge. W czasach, gdy zbudowano Route 66 był to bardzo popularny przystanek na pustkowiu. Podróżni mogli tu przenocować zjeść i zatankować.
Właścicielami terenów było małżeństwo Earle i Louise Cundiff, którzy w 1925 roku wydzierżawili tereny wspomnianemu Harremu E. Millerowi. Był to człowiek z żyłką do interesów, pod jego zarządem stacja się rozwijała. Obok wybudował małe zoo, w którym pokazywane były dzikie zwierzęta z terenów Arizony.
W 1926 roku między Cundiffem a Millerem doszło do sprzeczki o dalszą dzierżawę, w wyniku której ten drugi zastrzelił pierwszego. Odbył się proces, sąd co prawda Millera uniewinnił, ale dosięgła go klątwa Two Guns. Po uniewinnieniu ugryzła go jadowita jaszczurka – holoderma arizońska, a gdyby tego było mało został pokiereszowany przez dwa ataki lwów górskich. Po wydobrzeniu zniknął z tej okolicy na zawsze.
Kolejny raz klątwa dała znać o sobie w 1929 roku, gdy główne zabudowania Two Guns spłonęły. Wdowa Cundiff odbudowała je i od 1934 roku stacja znów zaczęła dobrze prosperować.
Miejsce było na tyle atrakcyjne, że w czasie budowy obok autostrady Two Guns dostało swój własny zjazd, więc kierowcy jadący nową trasą mieli dostęp do stacji i motelu. W latach 60-tych powstała tutaj nowoczesna stacja benzynowa, pozostałe budynki osady zostały odnowione.
Jednak klątwa Two Guns powróciła w 1971 roku kiedy stacja benzynowa ponownie spłonęła i był to jak dotąd ostatni akt historii tego miejsca. Od tego czasu zabudowania stoją opuszczone i powoli popadają w ruinę.
MURALE I GRAFFITI – TWO GUNS OBECNIE
Two Guns jednak w pewnym sensie nadal żyje. Gdy zajechaliśmy na miejsce było tam kilka wielkich kamperów. W pozostałościach budynku stacji rozłożył się z biwakiem amerykański turysta. W rozklekotanym głównym budynku kempingu także nocowała para amerykańskich turystów.
Wiele budynków jest pomalowanych przez artystów, tworzących malownicze murale. Jednym z najbardziej znanych tego typu miejsc jest basen, przy pozostałościach kempingu. Sposób w jaki zostało ostatnio pomalowane jego dno jest bardzo malowniczy – widać go na głównym zdjęciu posta.
Podobnie ciekawie pomalowane zostały pozostałości zbiorników, niestety ten najbardziej znany mural – z rewolwerowcem – powoli już staje się niewidoczny.
Idąc nieco w bok od wjazdu, można dojść także do Apache Death Cave, my jednak nie byliśmy tym miejscem akurat zainteresowani.
Byliśmy w Two Guns w ciągu dnia, ale powróciliśmy tam jeszcze po zmroku. Niebo nad Arizoną jest wyjątkowo przejrzyste więc korzystając z okazji postanowiliśmy zrobić zdjęcia Drogi Mlecznej.
Jednak jeśli też chciałbyś się tam wybrać nocą to pamiętaj, że w zabudowaniach mogą spać jacyś biwakujący ludzie. A jako że to Ameryka i każdy może mieć broń – lepiej ich zbytnio nie niepokoić na odludziu. Klątwa Two Guns może nadal działać.
MOJE REKOMENDACJE
Twin Arrows – można to potraktować jako przystanek na trasie, zrobić sobie zdjęcia przy wielkich strzałach, tak robi z resztą większość turystów.
Two Guns – to moim zdaniem punkt obowiązkowy. Tutaj fajnie jest się przespacerować, zrobić więcej zdjęć. Poczuć tą całą historię, która działa się wokół tego miejsca.
Nam zobaczenie obu miejsc w ciągu dnia, zdjęcia i rozmowy ze spotkanymi amerykanami zajęły łącznie nieco ponad 2 godziny.